
„Dlaczego Dylan? Bo on jest jak kosmos”
[skip_middle]
Filip Łobodziński zaczynał od kina. Pojawił się m.in. w serialach „Podróż za jeden uśmiech” czy „Stawiam na Tolka Banana”. Potem zaliczył przygodę z dziennikarstwem i telewizją, a równolegle od lat zajmuje się przekładaniem tekstów, w tym tych napisanych przez Boba Dylana. Od kilku lat wspólnie z zespołem dylan.pl wykonują własne interpretacje tych utworów. Okazja do ich posłuchania nadarzy się już 13 marca w Centrum Kultury i Sportu w Pruszkowie. Bilety dostępne na miejscu lub na stronie https://biletyna.pl/event/view/id/498135
Jacek Słowik: Zajmowałeś się aktorstwem, dziennikarstwem, pracowałeś w telewizji, grasz muzykę, przekładasz piosenki. Jak przedstawia się więc Filip Łobodziński?
Filip Łobodziński: Najczęściej przedstawiam się jako tłumacz, muzyk i wolontariusz dla bezdomnych zwierząt, bo to też jest ważna część mojego świata. Dziennikarstwem już się nie zajmuję. Tłumaczenie i granie muzyki to są dwa najważniejsze punkty.
Gdy mówisz, że przekładasz utwory Boba Dylana i równocześnie wykonujesz je w zespole dylan.pl, jaka jest reakcja?
Są ludzie, którzy doskonale znają to nazwisko, a są tacy, którym obiło się uszy i pozostawiło dosyć obojętnymi. Wtedy moja osoba staje się punktem rozpalającym ich ciekawość, bo znają mnie z innych stron.
Kiedy ogłoszono decyzję Komitetu Noblowskiego, że Dylan dostaje tę nagrodę, przez dwa dni właściwie nie wychodziłem z mediów, bo byłem pod ręką, w Warszawie, jako dobrze zorientowany człowiek, który mógł wytłumaczyć, dlaczego Bob Dylan dostał literackiego Nobla, że to nie jest kompletne szaleństwo. Już wtedy prawdopodobnie części osób utrwaliłem się jako osoba, która coś na ten temat wie.
Przeczytałem w sieci Twój tekst „Like a Rolling Stone. Spowiedź tłumacza” i zacząłem trochę inaczej patrzeć na przekłady utworów. Piszesz w nim o tym, jak wielu rozważań wymaga znalezienie pasującego do kontekstu polskiego odpowiednika.
Kiedy Dylan pisał „Like a Rolling Stone”, twierdził, że nagle uruchomiła mu się w głowie, jak woda spuszczona z rezerwuaru, lawina słów i zaczął te słowa przelewać przez maszynę do pisania na papier. Wyszło mu ponoć 20 stron, potem skrócił to do czterech długich zwrotek. Tak brzmi legenda kiedyś przez niego kolportowana.
Z moją pracą bywa podobnie. Bywa tak, że przekład sam idzie. Nazywam to transem translatorskim, wtedy nagle chwytam język, którym chcę coś wyrazić i który wywoła podobne wrażenie u Polaków i u Polek, co tekst oryginalny u tamtejszego odbiorcy. Ale bywa też tak, że wiele miesięcy trwa wykuwanie tego, co chcę uzyskać.
Mówisz, że trzeba się starać wywołać przekładem uczucia adekwatne do oryginału. Dlatego zamieniłeś toczący się kamień (rolling stone) na błądzącego łacha? (piosenkę „Like a Roling Stone” Filip Łobodziński zatytułował „Jak błądzący łach”).
Rzadko, niemniej spotykałem się z zarzutem, że to jest przekłamanie, bo angielskie „rolling stone” nie ma ścisłego polskiego odpowiednika frazeologicznego. Większe znaczenie ma dla mnie to, co ja odczytuję w tej piosence. Kiedy przesłałem do Sony dosłowny, ponowny przekład tego przekładu, wraz z innymi, jakie miały znaleźć się na płycie, bo trzeba było to zrobić, żeby dostać zezwolenie na jej nagranie, nie było z ich strony cienia wątpliwości. W dwa tygodnie dostaliśmy akceptację przekładów. To był dla mnie dowód na to, że idziemy w dobrą stronę, a trzeba powiedzieć, że przetłumaczyłem im polskiego „błądzącego łacha” na angielski bardzo dosłownie.
Często na koncertach poprzedzacie piosenki pewnego rodzaju prologiem.
Ciągle się miotam między dwiema postawami. Jedna z nich mówi, żeby edukować, opowiadać, przybliżać sylwetkę autora. Jeżeli ulegnę tej postawie, to rzeczywiście wtedy rzucam tło i staram się, żeby odbiorcy zrozumieli również autora i konteksty.
Druga postawa mówi: to są już nasze piosenki i wyrażamy samych siebie. Wtedy nie zadajemy sobie pytań, „co poeta chciał przez to powiedzieć”, tylko chłoniemy to tu i teraz.
Piosenki tak powinny na nas działać. Wywrzeć wrażenie w tej chwili i ewentualnie zasiać ziarno, zostawić coś na potem.
Sam fakt, że Wasze teksty są przekładami tekstów Boba Dylana, dodaje walor edukacyjny do tej muzyki.
Mam nadzieję, i rzeczywiście wielokrotnie po koncertach spotykaliśmy się z taką opinią: „o rany, ja wreszcie wiem, o czym on śpiewa, rozumiem, za co ten Nobel”.
Można edukować, pokazywać jedną z fundamentalnych postaci kultury popularnej XX i XXI w., a jednocześnie opowiadać o sobie. Dlatego podkreślam, że my też opowiadamy siebie tym zespołem, a grają ze mną naprawdę fantastyczni muzycy.
Krzysiek Poliński jest bardzo dobrym perkusistą, bardzo pomysłowym. Bartek Łęczycki to instytucja sama w sobie. Tomek Pfeiffer jest gitarzystą, z kolosalnym dorobkiem i jest uznany w środowisku.
A z Markiem Wojtczakiem, który zaczynał jako muzyk jazzowy, znamy się od pierwszej połowy lat 80. Mam kolosalny luksus i komfort, mając ich wokół siebie. Dlatego tak podkreślam, że to jest też opowieść muzyczna o nas, bo sami w jakiś sposób wyrażamy siebie poprzez granie.
Jako zespół dylan.pl podkreślacie, że wasza muzyka to nie są covery utworów Boba Dylana.
Ja co najwyżej podkreślam, że my nie jesteśmy grupą rekonstrukcyjną, nie odtwarzamy nuta w nutę tego, co grał Dylan, tylko bierzemy te teksty, melodię, harmonię i robimy z tego taką muzykę, jaka naszym zdaniem pasuje do polskiego przekładu i kontekstu.
Nie jesteśmy z takiej szkoły, jak zespoły, które np. odtwarzają muzykę Pink Floyd i robią to dokładnie tak, jak to było w studiu. Oni oddziałują przede wszystkim na sentymenty, mają po prostu przywołać dobre wspomnienia.
My zajmujemy się zupełnie czym innym. I nawiasem mówiąc, jest to w duchu dylanowskim, ponieważ on też nieustannie zmienia swoje utwory, nawet ich teksty.
A dlaczego Dylan? Wydaje mi się, że nie wystarczy tylko i wyłącznie chęć tłumaczenia utworów, żeby przez 40 lat z okładem sięgać po twórczość tego artysty i się nie znudzić.
Rzeczywiście nie ma innego twórcy, którego bym tak intensywnie eksplorował.
Mam na koncie 250 jego tekstów.
Dlaczego? Bo on jest jak kosmos, tam po prostu tyle się dzieje i na takim poziomie. Nie mówię, że w każdym utworze, bo napisał ponad 600 piosenek, ale wydaje mi się, że wartych przełożenia literacko będzie jeszcze jakieś 200. I łącznie te 450 piosenek można uznać za solidne sportretowanie tego, do czego ten facet jest zdolny. A jest jednym ze szczytowych osiągnięć poezji zaprzęgniętej do muzyki.
Był pierwszym poetą, który wprowadził piosenkę poetycką w świat rocka i muzyki popularnej. Od niego zaczęła się piosenka, która stawia pytania, czasem boli, jak ćmiący ząb, nie daje spokoju, wtrąca się.
Boba Dylana łatwiej się śpiewa czy tłumaczy?
Jedno i drugie sprawia przyjemność, ale wydaje mi się, że trudniejsze jest tłumaczenie, ponieważ ono determinuje to, jak się będzie śpiewało.
Są takie przekłady piosenek, które ewoluują z biegiem lat. Na przykład piosenka „Señor”. Pierwsze wersja przekładu powstała w roku 1987, potem było kilka kolejnych. Ostateczną stworzyłem w 2015 r.
Przekładając utwory Dylana, robisz to z myślą o tym, że będziesz je wykonywał jako dylan.pl?
Niekoniecznie jako dylan.pl, ale przekładam tak, żeby dało się to zaśpiewać do oryginalnej melodii. Nieważne, czy to będziemy wykonywać my, czy ktoś inny, to się ma dać zaśpiewać.
Przekładając piosenkę, od razu ją naśpiewuję, sprawdzam czy rozkład akcentów jest okej, czy treść i poetyka odpowiada oryginałowi, ale również to, czy melodycznie pasuje, czy nie ma za dużo zbitek spółgłosek, które w polszczyźnie potrafią zabić. To musi płynąć.
No i istotna rzecz, słuchacze nie mogą się pogubić. Mają prawo zastanawiać się, o co chodzi, ale tylko na poziomie poetyckim. Nie mogą nie rozumieć słów.
13 marca odbędzie się koncert w Pruszkowie, czy pojawi się tam coś, czego jeszcze nie słyszeliśmy w waszym wykonaniu?
Jeżeli wszystko na próbach pójdzie jak trzeba, to niemal połowę piosenek będą stanowić piosenki, których nie ma na płycie. Oczywiście jeszcze spotkamy się na próbach i ostateczny program koncertu dopniemy prawdopodobnie kilka dni przed.
Przygotowywałeś także tłumaczenie piosenek Dylana do polskiej wersji filmu „Kompletnie Nieznany”. Kilka z nich macie w swoim repertuarze.
Tak, mamy choćby „Czasy nadchodzą nowe”, „Mistrz wojennych gier”. A teraz szykujemy piosenkę, która też pojawia się w filmie, czyli „Highway 61 Revisited”. W naszej wersji to się nazywa „Autostrada A2 na okrągło”. Piosenka w oryginale z takim charakterystycznym początkiem na gwizdku jak syrena policyjna. Kto był na filmie, to może pamiętać.
Tę piosenkę w tej chwili ćwiczymy na próbach.
Czy zauważasz po filmie „Kompletnie Nieznany”, że świadomość dotycząca Boba Dylana w Polsce się zmienia?
Zauważam to po relacjach ludzi, którzy poszli na ten film na przykład ze swoimi nastoletnimi dziećmi. Młodym podoba się widocznie taka postać nonkonformisty, który realizuje siebie, choćby po trupach, ale wierzy w to, co robi. Nie daje się po prostu okroić, wygładzić, dociąć do gotowego modelu, bo wyrasta ponad to.
Bardzo się cieszę, że Timothée Chalamet, czyli gwiazdor młodocianej widowni, jest tu takim wehikułem do tego, żeby wiedzę o Dylanie popchnąć dalej. A my chętnie dołożymy do tego naszą cegiełkę.
Koncert dylan.pl odbędzie się w czwartek, 13 marca o godz. 19:00 w Centrum Kultury i Sportu w Pruszkowie. Bilety wciąż są dostępne na miejscu lub na stronie https://biletyna.pl/event/view/id/498135
[skip_middle]
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie