
Operę z roku 1830 z librettem napisanym przez Felice Romani skomponował w duchu epoki Vincenzo Bellini (1801-1835) dobrze wpisując się w ramy czasowe hasła przewodniego tegorocznego 12. festiwalu „Chopin i jego Europa”. Jest nim znamienne motto: „Z ziemi włoskiej do Polski: od Mozarta do Belliniego. Wiąże ono szlak inspiracji wyobraźni twórców północy Europy przez wydarzenia z jej południa i vice versa. Wszak dzieło powstało według „Romea i Juli” Szekspira. Tak manifestuje się europejska kulturowa spójność - wszak w czasach Szekspira działał w Gdańsku jego teatr współcześnie zrekonstruowany, a epoka Chopina złączyła inspiracje środkowoeuropejskie z techniką fortepianową oraz salonami Paryża i Warszawy.
Środową interpretację skomentował dyrygent i jej twórca Maestro Fabio Biondi jako „wielką okazję prezentowania muzyki oryginalnej na instrumentach dawnych”, co wynika z jego miłości do takich interpretacji, skoro już mamy dawne instrumenty. Akcentował też zaangażowanie artystów, w tym ogromne wyczucie szczegółów muzycznych przy przewrotniej obsadzie ról, gdy z powodu wysokości głosu kobieta gra rolę młodego mężczyzny. Grająca rolę Giulietty sopranistka Valentina Farcas dodała, że jej jako pianistce Chopin zapadł głęboko w duszę. Do tego praca z Maestro Biondim ze względu na dbałość o szczegóły jest przez nią wysoko ceniona. Niebanalna jest także radość gry na instrumencie dawnym, którą wyrażał klawesynista Andreas Staier. Zresztą w czasach Belliniego, gdy fortepian był techniczną nowością, którą nie wszystkie teatry włoskie posiadały, częstokroć partie fortepianu odgrywano na klawesynach. Klawiatura taka sama, lecz fortepian uderza w struny z mocą perkusji, gdy klawesyn zagrywa struny na podobieństwo gitarowego szarpania. Tego z oddali nie widać, acz słychać bardzo wyraźnie odmienną barwę dźwięku.
Każde wykonanie opery jest wyjątkowe, gdyż akustyka każdej Sali Koncertowej jest niepowtarzalna, stanowiąc kolejny swoisty instrument. Tak też było w tę niepowtarzalną sierpniową środę w Warszawskiej Filharmonii Narodowej. Motyw tragicznej miłości na tle impulsywnej, burzliwej historii Werony ze zwaśnionymi rodami Kapuletich i Montekich, a także z przeciwstawnymi politycznymi stronnictwami gibelinów i gwelfów jest istotnym archetypem europejskiej rzeczywistości. Gorące słońce południa, chłód północnego deszczu i gwałtowność burzy rodzą miłość, nienawiść i zbrodnię - a świat z tym wszystkim żyje i odradza się w kolejnych aktach dramatu dziejów, których od czasów Romea i Giulietty tylko przybyło. Nic więc dziwnego, że stara opera i jeszcze starsza historia jest odczytywana w kolejnych stuleciach na nowo i w mediach rozmaitych na swoisty sposób. Natura ludzka jest zawsze jednaka i dramaty rozgrywa w kolejno zmiennych dekoracjach. Pisano poematy, śpiewano arie i wielokrotnie ekranizowano dramat dziejów. Tak też było z niepowtarzalną interpretacją dramy naszkicowanej przez Szekspira, adaptowanej przez Felice Romaniego, w muzycznej oprawie Vincenzo Belliniego, zorkiestrowanej przez Fabio Biondiego i wybrzmiałej w Filharmonii Narodowej w Warszawie.
Wyszła z tego ponadczasowa saga paneuropejska. Wszystkiemu jak i ongiś zapewne przyświecało „łagodne oko błękitu” widziane niegdyś przez Cypriana Kamila Norwida „W Weronie”, a przypominane „Muzyką teatralną i telewizyjną” Andrzeja Kurylewicza ze śpiewem Wandy Warskiej, gdy Czesław Niemen „Italiam, Italiam” śladami C. K. Norwida kroczył.
Jerzy W. Ryll /Adam St. Trąbiński
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie