
Zespołowi Rolling-Stones poświęcono co najmniej kilkanaście filmów – większość z nich były to tzw. rock-documentaries. W najbliższy piątek 25 bm. na ekrany stołecznych kin wchodzi ponad 100 min. obraz o tytule „The Rolling-Stones Ol è Ol è Ol è!”.
Film opowiada o wiosennej (marzec 2016) trasie po Ameryce Łacińskiej. „Chciałem opowiedzieć tę historie tak, by widz miał wrażenie uczestnictwa w całej wyprawie – mówi jego twórca, reżyser, współ-autor scenariusza, Paul Dudgale – (by widz miał) możliwość odkrywania kolejnych etapów trasy koncertowej razem z nami”. Zamiar reżyserowi w pełni się udał, co nie powinno dziwić, gdyż Dudgale jest autorem już czterech! filmów o zespole oraz bardzo wielu teledysków i filmów dokumentalnych. Formuła dokumentu, sposób narracji i zachowana chronologia wydarzeń mogą nie przemawiać do młodszych widzów, tak jak sama muzyka, ale cóż – takie jest prawo pokoleń. Na pokazie w kinie było nie więcej jak kilkanaście osób. Podobnie ilość odsłon na YouTube, gdzie upubliczniono miesiąc temu pełne, grubo ponad 2 godz. wersje (pirackie!) koncertów: Meksyk – 130 tys., Argentyna – podobnie, Hawana – 45 tys. – świadczą one o niszowym zainteresowaniu sprawą. Film rozpoczyna się sekwencją próby zespołu w studio w Los Angeles, już wtedy widzimy jedność pomysłów przy zupełnym przeciwstawieństwie charakterów muzyków. Następnym etapem jest już tura koncertowa – tutaj przygotowania do koncertu w Chile. Wszędzie za realizatorami wędrują kamery pokazujące dane miejsce, ludzi, dziesiątki wywiadów, (ale obraz nigdy nie jest przegadany) – słowem lokalne smaki. W Chile to kult armii i szykownych pałaców, w Argentynie widzimy mocny kult zespołu (był on tu ABSOLUTNIE zakazany, podobnie na Kubie). Sympatycy, czyli fani, to cały ruch społeczny wyglądający na hipsterów i rozpoznający się po mniej lub bardziej eksponowanym logo grupy. Najbardziej „zimnym” miejscem na trasie okazuje się Montevideo (Urugwaj), bo normalnym jak w Europie czy w Stanach. W Sao Paulo muzycy – Keith Richards – spotykają ze słynnym graficiarzem a Jagger i Charlie Watts wspominają wspominają jeden z pierwszych pobytów w Brazylii, kiedy to wynajęli farmę i spędzili na niej wraz z przyjaciółmi kilka tygodni. Ale podczas koncertu leje deszcz i na nic się zdały cudowne wróżby Richardsa i jego cudownego kijka od pogody, jaki wozi z sobą od dziesiątków lat. Te rozmowy, wspominki, nawiązanie do miejscowego kolorytu, fantastyczne zdjęcia – to najmocniejsze atuty filmu. Widać rękę dokumentalisty: - w Peru – wyprawa w góry (miejscowe wierzenia), czy wypad do tanecznego klubu w Kolumbii - inspiracja dla scenicznych ruchów Micka. Ogrom Meksyku – i konstatacja muzyków – wpływu na muzykę pobliskich Stanów. Jednak jak mantra przez cały film przewija się sprawa organizacji darmowego występu na Kubie, przekładanej daty (wizyta prez. Obamy i interwencja papieża Franciszka). Dla nas pamiętających polską drogę do socjalizmu społeczne sceny z Hawany wyciskają łzy – gdzie bylibyśmy, gdyby nie zmiana systemu ekonomicznego. Np. przechodzący z pokolenia na pokolenie zawód klepacza starych amerykańskich samochodów w szykowanym „warsztacie”, gdzie głównym narzędziem jest stary młotek. Lub zawód zakamuflowanego warsztatu lutniczego, którego właścicielka montuje struny do gitar wyciągając drut ze starych przepalonych silników elektrycznych, a w całym „zakładzie” widzimy trzy gitary na sznurku. Cały czas obrazowi towarzyszy muzyka – wszak w kolejnych miejscach trwają przygotowania do koncertów. Gigantyczny koncert hawański odbywa się na terenach sportowych (jedyne wyposażenie to stara połamana i zardzewiała bramka) – wszystko, dosłownie wszystko przybyło w kilkudziesięciu kontenerach z Belgii, a muzycy rozważali poważnie nocleg na ściągniętym do portu jachcie. Wyszło za drogo.
Obejrzał: Adam St. Trąbiński
List do redakcji!
Adasiu, znalazłem chwilę by coś takiego napisać...:
W ubiegłym tygodniu udało mi się dostać na prasowy pokaz dokumentalnego filmu OLÈ OLÈ OLÈ o ubiegłorocznej trasie koncertowej The Rolling Stones po Ameryce Południowej.
Wyszedłem z kina po projekcji (były okolice południa) naładowany energią na cały dzień.
Zajrzałem do Wikipedii, by stwierdzić że najmłodszy Stones czyli Ron Wood za rok skończy 70 lat. Skąd więc w nich ten power i energia, która udziela się innym?
No właśnie, by się dowiedzieć trzeba iść do kina.
Znajomi spotkani po pokazie nie kryli entuzjazmu.
Nie będę wszystkich smaczków wymieniał by zachęcić do filmu, no może tylko jeden... wersja akustyczna HONKY TONK WOMEN wykonana w zaciszu pokoju hotelowego (?) przez Jagger’a i Richards’a.
Wybrzmiewają pełne wersje najlepszych hitów nieprzerywane jak to często w muzycznych dokumentów bywa przez “gadające głowy”.
Widzimy Stonsów w roli idoli, którym fani nie dają spokoju ale też każdy z nich pokazany jest prywatnie ze swą ciekawością życia i tak zwyczajnie po ludzku. Na przykład Ron Wood malujący obraz.
Zwiastun : http://www.filmweb.pl/video/zwiastun/nr+1-40820
A jeśli się nie jest fanem zespołu a lubi podróże i zwiedzanie, to też trzeba iść do kina koniecznie by zobaczyć egzotyczne zakątki i obyczaje na ulicach Buenos Aires, Montevideo, Sao Paulo, Limy czy Hawany.
Bo też film można potraktować jako dokumentalną, doskonale sfilmowaną podróż po Ameryce Łacińskiej z muzyką The Rolling Stones w tle.
Po obejrzeniu tej podróży ma się ochotę natychmiast przenieść z jesiennej szarugi do któregoś z tych miejsc w których dzieje się akcja filmu.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie