Reklama

Ludzie ze stali

15/06/2014 03:37


 


Telewizyjne stacje emitują dziesiątki ogłupiających seriali, w których młodzi ludzie robią zawrotne kariery, jako menadżerowie w reklamie czy rozmaitych nowoczesnych i prestiżowych dziedzinach życia. Te kolorowe i przesłodzone obrazki sprawiają, że często nawet sobie nie zdajemy sprawy, jak odmiennym nurtem potrafi toczyć się rzeczywistość. Czasem wcale tego wiedzieć nie chcemy, bo o wiele przyjemniej jest żyć marzeniami i złudzeniami. O pewnych marzeniach chciałbym tu właśnie opowiedzieć.


Mariusza i jego skład złomu oraz całą ekipę znam już od jakiegoś czasu. W ubiegłym roku nawet trochę im towarzyszyłem, kiedy przygotowywali swój piknik czołgowy, bo trzeba wiedzieć, że są w posiadaniu dwóch mobilnie sprawnych pojazdów gąsienicowych. Rozmachem pikniku przyćmili nawet to, co na miejskich imprezach serwuje nam Biuro Promocji.


Przesadziłbym jednak twierdząc, że widziałem tych ludzi „przy pracy”. Wtedy na potrzeby pikniku malowali natryskowo ostrzegawcze napisy na stalowych beczkach. Nazajutrz ubrani w „czołgowe” koszulki i czarne berety stanowili sprawną służbę porządkową. Obsługiwali czołgi wożące zachwycone dzieciaki i nie mniej zachwyconych ojców. Tratowali gąsienicami karoserie podstawionych samochodów i uwijali się wśród płonących aut. Dbając o bezpieczeństwo publiczności, sami się przy tym dobrze bawili.


Ich prawdziwa codzienna praca polega na czymś zupełnie innym. Pewne wyobrażenie o tym daje nam filmowy dokument „Ludzie ze stali”. Ludzie ze składu w obecności kamery opowiadają o swojej drodze do tego miejsca i z pełną szczerością mówią o swych marzeniach. Sceneria złomowiska przywołuje klimat znany z opowiadań Marka Hłaski. Klimat „kanciapy” i barakowozu. które stanowią nieodłączny element placu budowy z lat powojennych. Bohaterowie tego filmu kolejno siadają przed kamerą, a za nimi widzimy blaszany czajnik z gwizdkiem, osmalony płomieniem starej gazowej kuchni oraz garnek stojący na żeliwnym piecyku typu „koza”. Tylko, że to nie jest „Baza Sokołowska” ponad pół wieku temu. To dzieje się dzisiaj.


Ich „technika” to butle z gazami, zegarowe wskaźniki reduktora i palnik do cięcia metali. Środki bezpieczeństwa stanowią ciemne spawalnicze okulary i drelichowe rękawice. Mechanizację w postaci dźwigu i wózka widłowego, wprawdzie niezłych marek, trudno byłoby zaliczyć do środków nowoczesnych. Ale w tych surowych warunkach oni wykonują ogromną pracę i codziennie przez ich ręce przechodzi wiele ton złomu. Można powiedzieć, że to życiowi rozbitkowie, którzy u Mariusza na Przejazdowej znaleźli w miarę spokojną przystań, gdzie zarabiają na swoje utrzymanie, i jeszcze trochę pieniędzy regularnie wysyłają rodzinie gdzieś na Mazurach. Jednak stara niedobra przeszłość za niektórymi wlecze się jak ogon.


Michał bez ogródek opowiada o swoim życiu, które nie zawsze przebiega w zgodzie z „przykazaniami” Kodeksu Karnego. Sam przyznaje, że „ma talent do wpieprzania się w gówno”. Z tego powodu już dwukrotnie zatrzaskiwały się za nim więzienne bramy. Po odbyciu kary za każdym razem pojawiał się na Przejazdowej, a Mariusz przyjmował go, jak Michał mówi „z otwartymi rękoma”, bo Michał pracownikiem jest solidnym i swoją robotę lubi. Przed kamerą mówią o swoich marzeniach. Michała marzenie jest skromne. Chciałby tylko zaprzestać tej tułaczki i zamieszkać „z kobitą i z dzieckiem”. Tylko tyle... a może aż tyle.


Stanisław, operator ciężkiego sprzętu to kolejny bohater tego filmowego dokumentu. Jego marzenie jest bardziej wyrafinowane. Ma swoje lata, więc nieobca jest mu myśl o przejściu na emeryturę. Chciałby osiąść na wsi i mieć... dwa ładne konie a na dodatek dobry samochód. Nie precyzuje, co to znaczy dobry, ale nie sądzę by chodziło mu o nowego luksusowego mercedesa. Może raczej marzy mu się jakiś kultowy model uratowany od złomowania i własnoręcznie pieczołowicie do życia przywrócony. Bo Stanisław samochody kocha i zna się na nich. A po co ładne konie? To oczywiste, żeby na nie patrzeć.


Janek obsługuje widlaka, którym rozwozi po placu i składa w odpowiednie miejsca złom posortowany przez kolegów. Jest szczęśliwym posiadaczem, Voyagera, samochodu swoich marzeń. Opowiada, jak pod jego nieobecność chłopaki dla kawału podmienili mu na parkingu wóz identycznej marki, ale spalony. Dobrze, że ten szok przeżył. Marzenie Janka jest dość standardowe. Chciałby rodzinę zabrać za granicę na wczasy. Ma Voyagera, może mu się spełni.


I wreszcie Andrzej „z Dalekiego Wschodu”. Jest klasyfikatorem i przy okazji trochę kolegów "gnębi, bo taką ma funkcję". Pieniądze do domu wysyła, co 10 dni, ale sam jeździ raz na miesiąc bo, jak chyba słusznie zauważa, częstsze wizyty to częstsze okazje do kłótni z żoną. Nie był nigdy w górach, a chciałby je zobaczyć, więc jego marzenie to wyjazd z rodziną w góry.


W ostatniej scenie widzimy ponownie Michała, jak z rezygnacją zmierza w stronę bramy. Jeszcze raz dała o sobie znać niedobra przeszłość. Właśnie dostał powiadomienie o kolejnej rozprawie. Ta scena była kręcona dwa miesiące temu. Michał jeszcze nie wiedział, na jak długo po raz trzeci zatrzaśnie się za nim tamta brama. My to już wiemy. Życie uzupełniło ten scenariusz. Rozpoczął kolejne 10 miesięcy na tzw. państwowym wikcie. Po wyjściu na wolność znów z nadzieją stawi się na Przejazdowej 17, a Mariusz pewnie znów przyjmie go do roboty. Czy spełni się kiedyś marzenie Michała, by zamieszkać z żoną i dzieckiem?


 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Wróć do