
Syn Łukasz lat temu kilka zrobił licencje pilota – na razie na małe samoloty do 500 kg i obiecał, że „polata” z tatą.
Trochę to trwało nim spełnił obietnicę, w międzyczasie na balkonie uruchomił stację meteorologiczną i radarową o zasięgu kilkuset km (o czym pisaliśmy w tym miejscu). W końcu wybraliśmy termin, co też nie było łatwe, bo ze względu na jego pracę zawodową w grę wchodziła sobota lub niedziela. W ostatnią sobotę późnym popołudniem zjawiamy się na lotnisku Bemowo od strony ul. Księżycowej. – Zobacz, mówi Łukasz - nawet nie ma gdzie postawić samochodu. Rzeczywiście ruch na lotnisku duży, co chwilę coś startuje, lub usiłuje wylądować – podchodząc do betonowego, starego pasa. Obok Aeroklubu – przez siatkę - swoją placówkę ma lotnicze pogotowie i właśnie siada czerwony helikopter. Po drugiej stronie lotniska widać kilkupiętrowy budynek wieży kontroli lotów, stoją tam ponadto nieco większe samoloty. Tuż przed wjazdem jest wyciągarka do szybowców i co kilka minut charakterystyczny szybowiec idzie w górę a lina opada w dół na małym spadochronie. Naszego samolotu – małej Cessny 152 jeszcze nie ma, więc rozglądam się po hangarze, gdzie stoi kilka jednostek – nowocześniejszych większych, zrobionych już z kompozytów. Jest kilka prywatnych samolotów, reszta jest własnością Aeroklubu. Łukasz objaśnia na których maszynach latał i jak się one sprawowały. Po pół godzinie ląduje nasza żółta Cessna i podtacza się pod hangar. Syn przejmuje maszynę – musi zrobić przegląd. Popychamy samolocik pod kontenery z paliwem – pilot, który jest tu kapitanem lotu, sam przegląda instrumenty, leje specjalne paliwo (tutaj 62 l), sprawdzą poziom oleju. Po godzinie tych czynności wytaczamy maszynę do startu. Dostaję drugie słuchawki z mikrofonem (pasażer porozumiewa się tu z pilotem za pomocą intercomu), Łukasz ma swój zestaw i wpina go pod pulpitem. Zapina pasy moje i swoje, uprzedza czego mi nie wolno robić w czasie lotu (m.in. ruszać wolantem i pedałami – przeznaczonymi dla instruktora), ustawia radio na nasłuch swojej wieży, nasłuch Okęcia – w sumie włączone są chyba cztery odbiorniki, poza uruchomionym naszym transponderem. Podaje mi mapę z wykreśloną standardową trasą (będą małe odchyłki), jest skoncentrowany maksymalnie i wytaczamy się w pobliże pasa startowego. Czekamy aż opadnie nam przed nosem lina od szybowca i jedziemy na pas. Przedtem kilkuminutowa próba silnika – ten wskaźnik jest przede mną i widzę, że obroty silnika przekraczają 20 tys./min. Po sygnale z wieży wjeżdżamy na pas, syn wypowiada jakieś zaklęcie pilotów i jedziemy. Po minucie unosimy się, po dwu przelatujemy obok dobrze oznaczonej górki śmieciowej w rejonie ul. Estrady lecimy w kierunku Leszna wzdłuż granicy Puszczy Kampinoskiej. Syn informuje mnie, że są obszary nad jakie nie wolno nalatywać, m.in. ta Puszcza, rejony lotnisk (drogi startu i podchodzenia do lądowania Okęcia i Modlina) oraz kilka innych, jak ścisłe centrum Warszawy. Po lewej widzę komin na Mosznie – jesteśmy nieco powyżej. I oto Leszno i radiolatarnia na jakiejś łące. Zawracamy – lecimy w kierunku Moszny ale podchodzimy od strony Biskupic. Usiłuję robić fotki, nie bardzo to idzie, gdyż ciasnota w kabinie okrutna. Łukasz robi małe kółko nad A-2 i nad stawami brwinowskimi kierujemy się wzdłuż autostrady do Baranowa, nie dolatując zawracamy nad Grodziskiem, poznaję tam znajome ulice, parki i szpital. Lecimy na Żabią Wolę i Tarczyn – syn wznosi się przynajmniej 200 m w górę, łapią nas małe turbulencje. – To ciepłe lub zimne prądy nad zwartymi lasami chojnowskimi - wyjaśnia. Dolatujemy w pobliże Czerska – stary zamek jawi się z góry jak zabawka schowana w zaroślach. Podziwiam piękne zabudowania, porządek – w niskim już słońcu. Zabudowana ziemia wygląda wspaniale. Ale oto Wisła – ściślej jej dolina. Widok gigantycznych łach piasku z paseczkami wody robi niesamowite wrażenie. Odtąd lecimy na północ wzdłuż rzeki: Karczew, Otwock po prawej, Gocław, Praga – widok otwartego Stadionu Narodowego, olbrzymi cmentarz bródnowski i wiele nowych bloków na Białołęce i Tarchominie, potem kanał do Nieporętu, Zalew i małe motorówki, a raczej ślady toru wodnego po nich. W pobliżu Serocka zawracamy, Legionowo (stacja kolejowa), przecinamy Wisłę, po lewej mała z góry huta i nagle komenda pilota: nic nie gadaj! Obok dziesiątków głos Łukasza rozmawiającego z wieżą. Tracimy wyraźnie szybkość, góra śmieciowa i samolocik ustawia się by trafić w pas. Przyziemienie – czyli lądowanie – perfekt! Podjeżdżamy pod hangar omijając liczne doły w trawie lotniska. Jeszcze zdanie jakiś dokumentów i przy pomocy pracownicy wpychamy Cessne do jej garażu. W górze byliśmy dokładnie 70 min. – całą trasę planowaną i faktyczną oraz inne ciekawe punkty/oznaczenia możecie zobaczyć na załączonym obrazku, zdjętym z aplikacji SkyDemon.
Tekst & foto - Adam St. Trąbiński
Na zdjęciach kolejno: polskie udane konstrukcje małych samolotów w hangarze; Łukasz nalewa paliwo; „nasz” żółty samolocik; widok magazynów DHL na Koszajcu; magazyny pod Błoniem; budowa mostu Trasy Południowej przez Wisłę i węzeł komunikacyjny po praskiej stronie.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie