Reklama

WHITNEY HOUSTON ZWANA „NIPPY”

Nippy – oczywiście przez rodzinę i przyjaciół. W tym tygodniu, 6 lipca na ekrany kin (w Polsce i w Wlk. Brytanii) wchodzi 2 godzinny film dokumentalny pod prostym tytułem „Whitney”. Obraz w 100% procentach dokumentalny, ale ogląda się go jak fabularny. To jedna z zalet tego filmu stworzonego przez liczną ekipę doświadczonych twórców mających za sobą liczne nagrody branżowe – Oskary i Grammy. To obraz z kategorii kiedyś popularnych „rock documentaries”, wtedy krótszych około godzinnych. Materiału dokumentalnego o piosenkarce było tak dużo, że twórcy mieli problem z wyborem, dość dodać, że na potrzeby filmu przepytano 70 osób (zwykle jest 15 – 20 osób) w jakiś tam sposób związanych z Whitney, wypowiedzi odmówiła wieloletnia przyjaciółka i partnerka seksualna Robyn Crawford, lecz udostępniła swoje nagrania video. Niektóre osoby wypowiadały się wielokrotnie, z czasem pogłębiając swoje zwierzenia.

Odbiegając od tzw. fabuły warto się skupić na istotach produkcyjnych. „Whitney” - to jedna z niewielu tego typu produkcji, jaka otrzymała pełną zgodę i wsparcie rodziny piosenkarki, także spadkobierców. Wykorzystano setki wcześniej nie publikowanych materiałów, tu trzeba wiedzieć, że kariera artystki i jej dynamiczny rozwój przypadły już na epokę początków mediów elektronicznych – chodzi o aspekty rejestracji przez bliskie osoby z otoczenia, jak i też, przekaz danych i ich archiwizację (dedykowane archiwum w Atlancie i w Nowym Jorku). Ale wszystko zaczęło się od pomysłu Lisy Erspamer (współproducentka The Oprah Winfrey Show), która chciała zapewnić w obrazie głębsze zrozumienie osobistych problemów piosenkarki i niejako poprawić jej nadszarpnięty wizerunek. Lisa zwróciła się najpierw do agentki filmowej Houston – Nicole David i szwagierki Patrycji Houston. Uzyskawszy ich wsparcie i zrozumienie uzyskała też szerokie wsparcie rodziny. Kobiety wspólnie udały się do uznanych producentów filmów dokumentalnych Jonathana i Simona Chinna, m.in. „Sugar Man”, dwukrotny laureat Oscara. Natomiast kuzyn Simona Jonathan z Los Angeles jest laureatem nagrodzonego Emmy dokumentu National Geografic „LA 92” – i na propozycję aż zatarł ręce. Ten mocny team udał się z kolei do legendarnego Clive’a Davisa (Columbia Rec., potem Arista – Roman Waschko przyjaźnił się z nim), który – jak zbieracze płyt wiedzą był głównym promotorem Whitney – a ten z kolei był nieodzowny, gdyż on, jak i Sony Music kontrolują prawa do muzyki wokalistki. Wspólnie wybrali reżysera filmu – szkockiego twórcę Kevina Macdonalda. Jak sobie przypominacie Kevin jest twórcą także oskarowym – „Jeden dzień we wrześniu” oraz cenionej biografii Boba Marleya. Wspomniana agentka David była pod jego wrażeniem. Początkowo przyszły reżyser obrazu był sceptyczny, niezbyt lubił czy nawet znał twórczość Whitney: „podszedł do projektu z czystym okiem, nie był fanem Whitney” – mówi David – „był i jest inteligentnym reżyserem, i wiedziałam, że stworzy coś prawdziwego z tego, co zobaczył”. Bezpośrednią inspiracją do konstrukcji filmu był dostarczony Kevinowi esej z magazynu New Yorker opisujący słynną interpretację hymnu USA podczas rozpoczęcia Super Bowl w 1991 r. przez piosenkarkę. To było kluczem do filmu – pamiętajmy, iż akcja rozgrywa się w środowisku czarnoskórych obywateli Ameryki, pozwala nam zrozumieć tę nieco zamkniętą dla białych kulturę, także istotę rewolucyjnej interpretacji hymnu przez Whitney, do którego czarnoskórzy/kolorowi, poprawnie mówiąc afro-amerykanie, mieli dotychczas ambiwalentny stosunek. Jednak reżyser podkreśla, że nie jest to laurka wokalistki, nie jest to analiza socjologiczno – medyczna powolnego upadku Nippy, o czym szczerze opowiada rodzina – głównie bracia, matka Cissy sfilmowana w kościele babtystów w Newark jest aż nadto wstrzemięźliwa. Szkoda, bo w tym kościele młoda Nippy brała pierwsze lekcje śpiewu w chórze, szkoda, bo to matka ją profesjonalnie przygotowała do kariery. Sama bowiem Emily „Cissy” Houston dorastała w muzycznej rodzinie, śpiewała w słynnych The Sweet Inspirations – z Elvisem Presleyem, Vanem Morrisonem czy Arethą Franklin. Także rodzice, jacy się potem rozwiedli (potem w okresie kariery wokalistki utrzymywali kontakt) umieścili młodą Whitney w katolickim koledżu, gdzie otrzymała solidne wykształcenie i wychowanie. Oglądając obraz patrzyłem na przysypiającego naszego Stasia (dokumentalista z branży filmowej), który na „liście płac” zwrócił mi uwagę na ważną rolę reżyserii materiałów archiwalnych. Niemniej ważny jest dobór i obróbka materiałów dźwiękowych – tu zasługa Glenna Freemantle i Nicka Freemantle oraz zespołu – w końcu to film muzyczny jaki polecamy.

 

Adam St. Trąbiński

 

 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Wróć do