
Rys. Tomasz Blancard - portret Tadeusza Huberta Jakubowskiego
Pożegnałem niedawno kolejnego swego przyjaciela. Ilu już ich odeszło? Zdecydowana mniejszość pozostała mi tutaj, na ziemi. Widać „za długo żyję” i to jest cena, którą za długie życie trzeba płacić. A ponieważ nie wiem jak długo będę jeszcze musiał czekać na ponowne z Tadeuszem spotkanie (już po tej „drugiej stronie”), pragnę w kilku zdaniach wspomnieć o nim na łamach naszego „Przeglądu” oraz w „Głosie Pruszkowa".
Los zetknął nas ze sobą w Gimnazjum i Liceum im. Tomasza Zana. Co prawda to nasze spotkanie było wówczas dość krótkotrwałe. On był w klasie maturalnej, jedenastej, ja dopiero kończyłem gimnazjum, czyli klasę dziewiątą. Kiedy zostałem studentem Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, jego właśnie „władza ludowa” wyrzuciła z tego Wydziału i zamknęła w więzieniu, jako „znakiem tego oskarżonego” (posłużyłem się tutaj tytułem jednej z Jego książek) o próbę „obalenia najlepszego z ustrojów”, panującego wówczas w PRL-u. Z tego powodu znowu do naszego spotkania i bliższego poznania nie doszło. Podczas całej, Jego i mojej pacy zawodowej, do bliższej znajomości zrządzeniem losu też nie doszło. On pracował w biurze projektując bardzo udane obiekty oświatowe, a ja się „trudziłem” w „Metroprojekcie”, projektując podziemną architekturę warszawskiego metra. Nasze bliższe spotkanie nastąpiło dopiero po latach, kiedy zamieszkałem wraz z żoną na „najpiękniejszej ulicy świata” (tu znowu cytuję Tadeusza) Topolowej, vis à vis domu, w którym On mieszkał od zawsze. Jak bardzo musiał kochać to miejsce, świadczy fakt, że kiedy mu zaproponowano (za osiągnięcia w pracy) mieszkanie na jednym z osiedli w Warszawie, z tej, jakże kuszącej propozycji, zrezygnował. „Nie mógłbym żyć bez mojej Topolowej” – zwierzył mi się, kiedy „zmyłem mu głowę” za tę rezygnację z proponowanych mu, nieporównywalnie lepszych warunków mieszkaniowych (od tych, które dawał mu już bardzo leciwy mały domek, w którym mieszkał). Moim zdaniem powód odmowy miał inne, głębsze podłoże. Tadeusz był bowiem z natury bardzo skromnym i uczciwym, prostolinijnym, a do tego zawsze pełnym humoru, człowiekiem. Po pewnym czasie przyznał mi się, że zrzekł się tego mieszkania w Warszawie ze względu na jedną z koleżanek z pracy, której „to mieszkanie było bardziej potrzebne”. Takim człowiekiem był Tadeusz… Nie dawał się nigdy pokonać dość licznym, spotykającym Go przeciwnościom losu. Nawet z tragicznych wydarzeń ze Swego życia, które opisał w „miniaturach, czyli obrazkach” i licznych innych swych książkach-wspomnieniach umiał znaleźć zabawną, śmieszną puentę do każdego zawartego w nich opowiadaniach o jakimś, niekoniecznie śmiesznym, zdarzeniu. Miał „lekkość pióra” pozwalającą na opisywanie, w końcu przecież dość smutnych wydarzeń, w lekki, dowcipny sposób, nie wykraczający jednak nigdy poza granicę zarówno dobrego smaku, jak i dowcipu. Zresztą on tych „dowcipów” zawartych na stronach swych książek bynajmniej nie wymyślał. On po prostu potrafił je wyławiać z „prozy życia” i robił to doskonale. Dla mnie Tadeusz był okazem „pruszkowskiego barda”. Jego „instrument”, na którym „grał” – pióro – nie wydawało co prawda dźwięków i melodii, ale opisywało tak malowniczo dzieje i historię Pruszkowa, że czytając można śmiało porównać je do ballad bardów. Doceniło jego twórczość literacką Stowarzyszenie Pisarzy Polskich przyjmując go do swego grona. Docenił też jego wkład w utrwalanie pamięci o mieście Zarząd Miasta Pruszkowa, nadając Mu tytuł „Honorowego Obywatela Miasta”. Odczuwam wielką satysfakcję z powodu przyjaźni z Nim i wspólnego zaistnienia w albumie „Pruszków piórkiem i piórem”. Zaistniał ten nasz „mariaż” wyłącznie z powodu naszej przyjaźni, Tadeusz pomimo nawału pracy nad kolejną swą książką, zechciał dołożyć swe „pióro” do moich „piórek”.
Nie zdążyliśmy niestety wydać planowanego przez niego wznowienia Jego książki o dawnych miejscach i budynkach pruszkowskich, które uległy znacznej przemianie, z dodatkowo dodanymi do tej książki moimi rysunkami ilustrującymi obecny ich wygląd. Tak to już jest, niestety, że czas biegnie coraz szybciej i odwrotnie proporcjonalnie do tego, jak my się coraz wolniej zaczynamy poruszać.
Nie piszę „żegnaj Drogi Przyjacielu, a „do widzenia”, bo się przecież kiedyś znowu spotkamy.
Jerzy Blancard
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie