Reklama

Z pamięci najemnika (9) - grill i sushi

Nowy rok za nami, za mną też stare, chociaż wtedy nowe doświadczenia z czymś, znanym „zachodniej cywilizacji” od dawna, a dla mnie z tym, z czym pewnie jako jeden z pierwszych w kraju eksperymentowałem.

Piszę to bez kozery, bo kto może powiedzieć, że po tym jak zostałem jednym z pierwszych właścicieli Jeepa Cherokee w 1980 roku, produkowanego przez Chryslera a nie AMC, byłem prekursorem grilla oraz sushi. Najpierw grill. Był rok 1987, na stacji CPN zakupiłem składane urządzenie włoskiej produkcji, pozostało tylko zaopatrzyć się w węgiel drzewny. Miejscem sprzedaży były wtedy składy opału, na szczęście niepotrzebne były tzw. deputaty czyli urzędowe kwity na zakup węgla. Jedynym problemem było jak rozpalić węgiel. Nie sprzedawano w kraju żadnych rozpałek a na Mazurach, gdzie po raz pierwszy chcieliśmy skosztować grillowanej kiełbasy denaturat służył najwyraźniej do wyższych celów niż podpałka. W związku z tym uruchomiłem wyobraźnię i zacząłem eksperymentować a to z wodą brzozową, a to z Przemysławką oraz ze spirytusem salicylowym. Niestety, wszystkie powodowały perfumowany (co w przypadku denaturatu jest nadużyciem) zapach kiełbasy. Rozwiązaniem okazało się połączenie rozpalanych zapałką gałązek z rurą odkurzacza. Młodszym czytelnikom muszę przybliżyć działanie starych elektroluksów, bo tak się przed wymyśleniem polskiego odpowiednika nazywały, Otóż po obu stronach odkurzacza były takie same dwa otwory. Jeden zasysał, drugi dmuchał. W ten sposób mogłem rozniecić ogień na grillu a wcześniej, z pomocą  specjalnego słoika z dyszą przemalować mój pierwszy samochód. Ponieważ grill był składany korzystaliśmy z niego bez przerwy, pomimo trudności z rozpalaniem. A propos grilla, rosyjskie grille, które zobaczyłem później były domowej konstrukcji, rodzaj metalowej  trumny a szpilki do nadziewania z płaskownika! Okazało się, że to miało sens, kawałki mięsa nie kręciły się tak jak na prostych drutach, tak u nas popularnych. W 1987 pojechałem po raz pierwszy do ZSRR, czyli dzisiejszej, lekko okrojonej Rosji. Właśnie tam zjadłem swoje dziewicze sushi. Zachwycony formą podania i smakiem postanowiłem to powtórzyć w domu. Zakupiłem specjalny ryż (potem, po latach okazało się, że największe uprawy ryżu dla sushi są we Włoszech i w USA, a nie w Japonii!). Kupiłem też w Bieriozce, taki nasz Pewex, oryginalny japoński sos sojowy Yamasa, natomiast chrzan wasabi oraz liście nori zamówiłem u kolegi, który właśnie wracał z Londynu. W Bieriozce nie mieli. Nie mogłem użyć świeżych ryb, w Polsce wtedy takich , nadających się do sushi nie było, ale można było kupić pysznego  wędzonego łososia i wędzonego węgorza. I było naprawdę bardzo smacznie! Po wielu latach zrobiła się moda na sushi. Pamiętam, jak zaproszono nas do przyjaciół. Gospodyni starała się jak mogła, między innymi daniami zrobiła sushi. Od razu podejrzany wydał mi się sos. Zapytałem, gdzie kupiła. Pokazała mi butelkę… Oczywiście chiński gęsty ciemny sos sojowy w cenie 6 pln za litr. Kiedyś w Moskwie, z braku japońskiego próbowaliśmy amerykański… Nie wiem, który gorszy. Potem spytałem, skąd wzięła ryż. Okazało się, że to taki zwykły ze spożywczaka. Klęska. Na szczęście śledzie w śmietanie były super a nasze spotkanie również. Teraz moje sushi jest bardzo rozbudowane, zadowalam nawet wegetarian. Zniechęcam czytelników do zakupu tacek sushi w supermarketach, Biedronkach, Lidlach itp. Ryż jest beznadziejny, smakuje jakby dodano do niego piasek, ryby są chyba sztuczne (!). To nie jest dobre miejsce, żeby zapoznać się z przepyszną kuchnią japońską, której jednym z wyrazów jest sushi. Zainwestujcie w dania w prawdziwej japońskiej restauracji a zrozumiecie o co mi chodzi. Byłem w Japonii tylko raz i ze zdziwieniem przyjąłem, że restauracje podają albo sushi albo sashimi, czyli surową rybę bez ryżu. Brzmi jak jakiś koszerny dogmat. Kolejnym rozczarowaniem było Tokio, które jest w całości zbudowane ze szkła i stali i w niczym nie przypomina miast z dawnej Japonii, podobno tylko Kioto zachowało ten charakter. A propos rozczarowań, mój lokalny kolega zabrał mnie do najlepszego baru sushi i tam, na szczęście, każdy kawałek miał swoje zdjęcie w menu czyli widziały gały co brały. Okazało się, że pomimo mnogości wiele z nich smakuje identycznie, dotyczy to głównie skorupiaków. Takie gumki do żucia. A z ryb, też nic nowego, brzuszki tuńczyka najdroższe i najlepsze, poza tym łosoś, kalmar, ośmiornica i węgorz unagi. Reszta do pominięcia czyli w Polsce jemy najlepsze sushi!

Maciej Bugajak - operator filmowy, publicysta

 

 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do